Drugi dom - obojętność. Brak jedzenia i picia. Oschłość domowników. Całkowite odcięcie się od świata ludzi. Coraz większa depresja.
Trzeci dom - rozpacz. Smutek, płacz, samotność. W żadnym z nich nie poczuła choć cienia dobroci lub współczucia. W każdym było to samo "Tak to ona... Jej ojciec został rozstrzelany... To pewnie coś w stylu gangsterskich porachunków." Tego uczucia nie da się opisać. W ciągu dwóch tygodni, trzy razy zmieniła miejsce spoczynku. Teraz jest tutaj. Dom przywódcy. Głównego kapitana Oddziału do Zadań Specjalnych. To tutaj poczuła nutkę miłości i dobroci, od tak oschłej osoby. Siedziała na skórzanej kanapie, szczelnie opatulona kocem. Twarz miała bladą, pod oczami widoczne były lekko purpurowe ślady. Przed nią siedział właśnie on, bacznie wpatrując się czarnymi oczami. Cisza, w której spoczywali trwała już ponad trzydzieści minut. Żadne z nich nie dawało za wygraną, żadne się nie odezwało. Ona z powodu swojej rozpaczy, zapomniała całkowicie o kapitanie, głęboko rozmyślając nad dalszym swoim losem. On - swoją ciszą, chciał przekazać jej, że nie musi zmuszać się do sztucznej atmosfery, i pogrążyć się w swoim problemie. Wstał, ostatni raz rzucając na nią okiem. Poszedł do kuchni i szybkim krokiem wyjął dwa kubki z szafki nad zlewem. Posyłając jej znudzone spojrzenie zaczął rozmowe.
- Zrobić Ci herbatę? - spytał od niechcenia. Wiedział, że dziewczyna, i tak nie odpowie. Lekko go to już wkurzało. Od trzech dni tu siedzi, i nie pisnęła słowem. Jak tak dalej pójdzie, śledztwo szlak trafi, a ona sama trafi pod opiekę psycholi. Nikt jej nie pomoże, jest w beznadziejnym punkcie. Brak rodziny - katusze. Sam coś o tym wiedział, wychowanek domu dziecka. Od zawsze sam, nawet w niebezpiecznych miejscach. Przysiągł sobie, że nie pozwoli by emocje, wzięły górę nad rozsądkiem. Jednak wtedy był wyjątkiem. Nigdy nie płakał, nawet przy śmierci "rodziców". Jednak sytuacja dziewczyny, rozmiękczyła te lody.
Usiadł koło niej, kładąc herbatę na stole. I jak najlepiej umiał oddał swój kawałek serca. Przytulał ją mocno, jakby była całym światem. A ona głośno, płakała mu w ramię. Herbata wciąż stygła, gdy nie zwalniał uścisku. Już myślał, że wszystko okej. Gdy z jej drobnego gardła wydobył się jęk.
- Oni to zrobili. Postrzelili go w serce. Bez żadnych skrupułów zrobili to przy mnie. - mówiła nie wyraźnie, przyciśnięta do torsu. A on sam - zdziwiony wsłuchiwał się bardziej.
- Czarna furgonetka, w niej trzej faceci, tylko tyle pamiętam - coraz bardziej rozpaczona, płakała mu w rękach. Mocniej zacisnął, pięści na jej głowie. Od dziś ma nowy cel - zabić morderców.
Gdy przyszedł dzień składania zeznań, trzymała go mocno, wciąż bojąc się tych ludzi.
To niewiarygodne, jak z takiej płaczki, zrobić jeszcze większą ciape. Źle jej się chodziło, jakby o tym zapomniała. Nierównie układała nogi, potykając się zaraz. W jej tunelu, już dawno światło zgasło. Przyjaciele, rodzina - odeszła w zapomnienie. Co by zrobiła jakby były teraz przy niej. Stały przy kapitanie, uśmiechając się żywiej. Zachęcając do życia, i odkrywania prawd. Sam ich uśmiech by sprawił, że dziewczynie chce się śmiać. Na samą myśl o tych wspaniałych chwilach, dziewczynie jak na baczność stanęła łza. Skapywała jedna po drugiej, nie tracąc tchu. Brakowało jeszcze tego, by znów się rozkleiła. A obiecała sobie, że o nich pozapomina. Już dawno odeszły, nie zostawiając śladu po sobie. Nienawidź, szanuj, kochaj tak mówiła dziś sobie. A przed komendantem, nie wypowiedziała słowa. Kapitan był zdziwiony, jej brakiem entuzjazmu. Jeszcze wczoraj, obiecywała, że wszystko mu powie. A teraz siedzi skulona na jakimś krześle. Myśląc jakby to było, gdyby jej nie było.
W domu czuła napiętą atmosferę. Kapitan wkurzony, łatwo o aferę. Już drugi talerz wypadł mu z ręki. Przeklinał siebie w myślach za te wszystkie udręki. Co on takiego zrobił? Miał się tylko nią zająć. A nie tworzyć jej dom, i wymyślonych przyjaciół. Trzeba ją gdzieś oddać, najlepiej do wojska. Nauczyć ją porządku, i określonych zasad. Niech wróci za trzy lata, kompletnie wyuczona. Bez chwili wahania, wybrał numer i zadzwonił. Do znajomego, który się nią zajmie. I ma nadzieję, że coś z niej wypadnie.
Była załamana, gdy usłyszała rozmowę. Ona ma tu nie wrócić i gdzieś wyjechać, na jakieś zadupie. Nie pozwoli na to, chociaż łączą ją słabe więzi. Przyzwyczaiła się do niego i jego stylu bycia. Chciała być jak on, lecz wiedziała, że nie może. Bez wielkiego namysłu uciekła z jego progów. Nie brała nic ze sobą, to nie było potrzebne. Ważniejsze by się ukryć, i nie zostać złapanym. By móc tu zostać i być opłakiwanym. Chciała tu umrzeć, pochować się z rodzicami. Oddać im cześć, lecz nie było jej dane. Właśnie teraz w tym czasie, szukają jej dwa oddziały policji. Wszędzie, niebieskie radiowozy i ich sygnały. Miała to gdzieś, nie teraz to się liczyło. W dłoni trzymała rzecz, małą z cieszy. Nic się nie zmieniło. Śnieżnobiała koperta. A na niej, duże czarne litery. Staranie napisane - dokładnie przez jej matkę. I wtedy już wiedziała, że to to czego pragnie. To był ten czas, o którym było mowa, na pierwszej stronie koperty. Lekko zaskoczona, koperta prawie pusta. Tylko w środku ulotka. Serce jej stanęło, gdy ujrzała zawartość. Na karteczce napisane "Turniej trzech mistrzów", a pod spodem ich nazwa. Wszystkie, jedenaście imion drobnym druczkiem. Nie wiedziała czy wierzyć, czy to może śmieszny żart. Turniej w jej mieście, tu gdzie jej dom. Nic nie rozumiała. Turniej sztuk walki? Przecież jej dawne koleżanki były wagi kapusty! Z emocji nie mogła wytrzymać. Osunęła się na ziemie, kartę przyciskając do piersi. Jej serce krwawiło mocno, o tym wiedziała. Gdy po pięciu latach, znów się spotkają.
Podobało się?
Skomentuj~!
Usiadł koło niej, kładąc herbatę na stole. I jak najlepiej umiał oddał swój kawałek serca. Przytulał ją mocno, jakby była całym światem. A ona głośno, płakała mu w ramię. Herbata wciąż stygła, gdy nie zwalniał uścisku. Już myślał, że wszystko okej. Gdy z jej drobnego gardła wydobył się jęk.
- Oni to zrobili. Postrzelili go w serce. Bez żadnych skrupułów zrobili to przy mnie. - mówiła nie wyraźnie, przyciśnięta do torsu. A on sam - zdziwiony wsłuchiwał się bardziej.
- Czarna furgonetka, w niej trzej faceci, tylko tyle pamiętam - coraz bardziej rozpaczona, płakała mu w rękach. Mocniej zacisnął, pięści na jej głowie. Od dziś ma nowy cel - zabić morderców.
Gdy przyszedł dzień składania zeznań, trzymała go mocno, wciąż bojąc się tych ludzi.
To niewiarygodne, jak z takiej płaczki, zrobić jeszcze większą ciape. Źle jej się chodziło, jakby o tym zapomniała. Nierównie układała nogi, potykając się zaraz. W jej tunelu, już dawno światło zgasło. Przyjaciele, rodzina - odeszła w zapomnienie. Co by zrobiła jakby były teraz przy niej. Stały przy kapitanie, uśmiechając się żywiej. Zachęcając do życia, i odkrywania prawd. Sam ich uśmiech by sprawił, że dziewczynie chce się śmiać. Na samą myśl o tych wspaniałych chwilach, dziewczynie jak na baczność stanęła łza. Skapywała jedna po drugiej, nie tracąc tchu. Brakowało jeszcze tego, by znów się rozkleiła. A obiecała sobie, że o nich pozapomina. Już dawno odeszły, nie zostawiając śladu po sobie. Nienawidź, szanuj, kochaj tak mówiła dziś sobie. A przed komendantem, nie wypowiedziała słowa. Kapitan był zdziwiony, jej brakiem entuzjazmu. Jeszcze wczoraj, obiecywała, że wszystko mu powie. A teraz siedzi skulona na jakimś krześle. Myśląc jakby to było, gdyby jej nie było.
W domu czuła napiętą atmosferę. Kapitan wkurzony, łatwo o aferę. Już drugi talerz wypadł mu z ręki. Przeklinał siebie w myślach za te wszystkie udręki. Co on takiego zrobił? Miał się tylko nią zająć. A nie tworzyć jej dom, i wymyślonych przyjaciół. Trzeba ją gdzieś oddać, najlepiej do wojska. Nauczyć ją porządku, i określonych zasad. Niech wróci za trzy lata, kompletnie wyuczona. Bez chwili wahania, wybrał numer i zadzwonił. Do znajomego, który się nią zajmie. I ma nadzieję, że coś z niej wypadnie.
Była załamana, gdy usłyszała rozmowę. Ona ma tu nie wrócić i gdzieś wyjechać, na jakieś zadupie. Nie pozwoli na to, chociaż łączą ją słabe więzi. Przyzwyczaiła się do niego i jego stylu bycia. Chciała być jak on, lecz wiedziała, że nie może. Bez wielkiego namysłu uciekła z jego progów. Nie brała nic ze sobą, to nie było potrzebne. Ważniejsze by się ukryć, i nie zostać złapanym. By móc tu zostać i być opłakiwanym. Chciała tu umrzeć, pochować się z rodzicami. Oddać im cześć, lecz nie było jej dane. Właśnie teraz w tym czasie, szukają jej dwa oddziały policji. Wszędzie, niebieskie radiowozy i ich sygnały. Miała to gdzieś, nie teraz to się liczyło. W dłoni trzymała rzecz, małą z cieszy. Nic się nie zmieniło. Śnieżnobiała koperta. A na niej, duże czarne litery. Staranie napisane - dokładnie przez jej matkę. I wtedy już wiedziała, że to to czego pragnie. To był ten czas, o którym było mowa, na pierwszej stronie koperty. Lekko zaskoczona, koperta prawie pusta. Tylko w środku ulotka. Serce jej stanęło, gdy ujrzała zawartość. Na karteczce napisane "Turniej trzech mistrzów", a pod spodem ich nazwa. Wszystkie, jedenaście imion drobnym druczkiem. Nie wiedziała czy wierzyć, czy to może śmieszny żart. Turniej w jej mieście, tu gdzie jej dom. Nic nie rozumiała. Turniej sztuk walki? Przecież jej dawne koleżanki były wagi kapusty! Z emocji nie mogła wytrzymać. Osunęła się na ziemie, kartę przyciskając do piersi. Jej serce krwawiło mocno, o tym wiedziała. Gdy po pięciu latach, znów się spotkają.
Podobało się?
Skomentuj~!